Opowieść siostry Rosy

Siostra Rosa

Siostra Rosa

Kiedyś spóźniłyśmy się z praniem, bo poszłyśmy się bawić nad rzekę. No i za karę tak nas pobili, że złamali rękę mojej siostrze. Ja do dzisiaj mam bliznę na nodze, tutaj, po ranie, której nikt nie leczył.  I pewnego dnia miałyśmy już tego wszystkiego dosyć.
I zdecydowałyśmy się uciec. Do mamy.

Było nas w sumie 6 w dziewcząt w rodzinie. Same córki. Urodziłam się czwarta, mam trzy starsze siostry. Mój tato zmarł, kiedy miałam 6 lat. Pamięcią sięgam od kiedy miałam 3 lata. Nie mam dobrych wspomnień o tacie.

Tato pił dużo i kiedy był pod wpływem alkoholu bił mamę. Kiedy miałam 3 lata pobił mamę tak bardzo, że o mało co nie umarła. To miało na mnie bardzo duży wpływ, to wciąż wraca w pamięci.  Zatem kiedy tato wracał do domu pijany musieliśmy się wszyscy chować. Mieszkaliśmy na dużej hacjendzie, takiej farmie, w rejonie Cuenca i tam się przed ojcem chowałyśmy. Tato był farmerem, a mama mu pomagała. Czasem, jak był trzeźwy, zabierał nas na polowanie, ale to było rzadko, bo pił. Zawsze, jak pamiętam, to zawsze. Kiedy się pobierali, mój tato i mama mieli po 16 lat.

Moje starsze siostry, jak miałam 5 lat, opuściły dom rodzinny. Ze strachu. Miały odpowiednio 8, 11 i 13 lat. Najstarsza podjęła pracę w Cuence, jako pomoc domowa, a dwie pozostałe zamieszkały z wujkiem w Quito. Zostałyśmy zatem trzy. Rok później mój tato popełnił samobójstwo. Już wcześniej trzy razy próbował się otruć, trzy razy go odratowano. Za czwartym razem nie… Mieliśmy w domu pomieszczenie, gdzie trzymaliśmy lekarstwa dla zwierząt, także trujące środki chemiczne. Miałam wtedy 6 lat, siostry miały 3 lata i roczek. A potem ….

Moja mama nigdy nie chodziła do szkoły, nigdy nie miała takiej możliwości. Niecałe 3 miesiące po śmierci taty, mama wyszła powtórnie za mąż. Myślę, że bała się, że sama z dziećmi nie poradzi sobie w życiu. Rodzina taty była dość bogata, miała ziemię, domy, ale wszystko podzielili między pozostałe swoje dzieci, a gdy mama powtórnie wyszła za mąż, zabrali nam dom, ten, w którym mieszkaliśmy, nie miałyśmy żadnych papierów na potwierdzenie prawa własności. Zostałyśmy na ulicy, bez niczego, dosłownie niczego.

Przenieśliśmy się mieszkać do domu rodziców nowego męża mamy. Tam urodził się mamie chłopiec, pierwszy chłopiec, do tej pory miała same córki. Ale po trzech miesiącach zmarł. To mój ojczym go zabił. Oskarżał mamę, że to nie jest jego syn. W czasie fiesty mama wypiła trochę alkoholu i położyła się spać. Gdy się obudziła, zaczęła szukać dziecka, ale syn już nie żył. Ale ojczymowi nic nie zrobili, jak pamiętam potrzymali go dwa dni w więzieniu i tyle. Nie znaleźli żadnych dowodów.

A potem, po 15 dniach mama i mój ojczym nas porzucili. Mnie i moją najmłodszą siostrę, ja wtedy miałam 7 lat, ona 4. Zostawili nas same w domu ojczyma. Bez słowa pożegnania, wyszli i nie wrócili. Czekałyśmy tam na ich powrót 15 dni, nie mając nic do jedzenia oprócz mote, to taki rodzaj kukurydzy. Byłyśmy bardzo słabe, chore, wymiotowałyśmy z głodu. Wtedy przyszły do nas mama i siostra ojczyma. Rodzina mojej mamy, ponieważ mieszkała daleko, nic o naszej sytuacji nie wiedziała. Zresztą moja babcia nie rozumiała decyzji mojej mamy, żeby tak szybko drugi raz wyjść za mąż, i były skłócone.

 Zatem mama i siostra ojczyma zabrały nas do swego domu. Na początku traktowali nas tam bardzo dobrze. Ale to się szybko zmieniło. Oni również pili, w zasadzie cały czas chodzili pijani. Często uciekałyśmy z siostrą na noc z domu, sypiałyśmy pod drzewem, nigdy się nie rozstawałyśmy. Wtedy prawie straciłam rok szkoły, bo już wcześniej zaczęłam chodzić do szkoły. Nauczyciel ze szkoły wyczuł, co się dzieje, i nam pomagał. On mieszkał przy szkole i jak przychodziłyśmy, to nas karmił.

Do naszych domowych obowiązków należało pranie ? zawsze czekała na nas góra prania, i kiedyś spóźniłyśmy się z praniem, bo poszłyśmy się bawić nad rzekę. No i za karę tak nas pobili, że złamali rękę mojej siostrze. Ja do dzisiaj mam bliznę na nodze, tutaj, po ranie, której nikt nie leczył.  I pewnego dnia miałyśmy już tego wszystkiego dosyć. I zdecydowałyśmy się uciec. Do mamy.

Wiedziałyśmy, w jakie hacjendzie mieszkała mama, tylko nie znałyśmy drogi. Można było wejść na wysoką górę, i stamtąd widać było dom, w którym mieszkała mama. Ale dzieliło nas od niego dużo tektonicznych uskoków, takich przepaści, i nie znałyśmy drogi. Czekałyśmy tylko na dogodny moment, by uciec, kiedy ich nie będzie w domu.

I doczekałyśmy się takiej chwili, gdy wszyscy wyjechali z domu. Wyruszyłyśmy raniutko w poszukiwaniu domu mamy. W końcu doszłyśmy do dużej drogi, po której bez końca jechały samochody. Jeden za drugim. My mieszkałyśmy na wsi, tam samochód widywało się bardzo rzadko. Poza tym wierzyłyśmy opowieściom, że samochód może się zatrzymać, a kierowca będzie nas chciał porwać. Zatem jak nadjeżdżał samochód, to się chowałyśmy. No i nie udało nam się tej drogi przejść.

Nie miałyśmy wyjścia i mimo że bałyśmy się, że rodzina ojczyma nas pobije za próbę ucieczki, to jednak zdecydowałyśmy się wrócić. Ale na szczęście nie było ich wtedy w domu, jeszcze nie wrócili. Zdążyłyśmy przynieść wody z rzeki, umyć podłogę, oni wrócili nad ranem. I znowu byli dla nas okrutni.

Po ośmiu dniach spróbowałyśmy uciec po raz kolejny. Spotkałyśmy po drodze pana, który wiedział, jak nas w domu traktują. Hacjenda, w której pracowała mama nazywała się Lasa. I on wskazał nam drogę, powiedział, żebyśmy tylko uważały, jak będziemy przechodzić przez szerokie  kanały z wodą. Szłyśmy cały dzień, aż w końcu, gdy wspięłyśmy się na drzewo  ujrzałyśmy naszą najmłodszą siostrę, wtedy 4 letnią. Ja miałam już osiem lat. Mama na nasz widok tylko płakała i obejmowała nas. Ale ojczym, gdy zobaczył, że wróciłyśmy i co się dzieje, pobił mamę i kazał nam wracać do jego rodziny.

Odprowadzała nas mama. No i  opowiedziałyśmy jej o naszym życiu w tej rodzinie, jak nas źle traktowano, że nie chcemy tam wracać, żeby zaprowadziła nas do babci, do swej mamy. Ale nasz ojczym, żeby zapewnić sobie, że mama do niego wróci, zatrzymał przy sobie naszą najmłodszą  siostrę.

Zatem doszłyśmy do naszej babci i wszystko jej opowiedziałyśmy.  W tym czasie mama znowu była w ciąży.  Babcia nie mogła zrozumieć, dlaczego mama zgodziła się na to, żebyśmy tam mieszkały.

Przez dwa, trzy miesiące mieszkałyśmy u babci z mamą, ale nie wiem dlaczego, czy ze strachu, czy z miłości, mama zdecydowała się wrócić do ojczyma. I nas zabrała ze sobą. I znowu traktowano nas źle, a mama popadła w alkoholizm. Piła dużo, bardzo dużo. Cierpiałyśmy strasznie z tego powodu. Bałyśmy się, że pewnego dnia popełni samobójstwo.

Urodziło się dziecko, chłopczyk, którego niezwykle mocno pokochałam. Pracowałyśmy w polu, przy pomidorach, cebuli, w ogóle warzywach. Same, ja i moja młodsza siostra, bo mama i ojczym pili, a najmłodsze dzieci były za małe.  Rano chodziłyśmy do szkoły a po południu pracowałyśmy  w polu. O szóstej, przed zmrokiem, wracałyśmy do domu, żeby odrobić lekcje.

Chłopczyk rósł, a mama zaszła po raz kolejny w ciążę, urodziła Esperanzę, mamę Anahi. I wtedy mama znowu nas opuściła, zabierając ze sobą trójkę najmłodszych dzieci, a ja z Fabiolą zostałyśmy znowu same.  Przez miesiąc byłyśmy zupełnie same, nie miałyśmy nic do jedzenia. Tylko kukurydzę. Mama umiała gotować olias de barro, i to też zostało w domu. Potem wróciła. I zezłościła się, że w domu nie zostało nic kukurydzy, i … zbiła nas.

Jak miałam jakieś 10 lat nauczyłam się bronić, nie pozwalałam się już bić. I broniłam innych. Także mamy przed ojczymem. Minęły kolejne lata i mama zdecydowała się rozstać z ojczymem. Moja siostra Esperanza miała 3 latka. Bracia mamy wybudowali dom na terenie należącym do naszej rodziny. I tam się przeprowadziłyśmy.

Przez osiem dni tam mieszkałyśmy, mama zaczęła pracować w polu, my jej pomagałyśmy. Wtedy pojawił się ojczym, przyjechał do nas ze swoją siostrą  próbując namówić mamę, żeby wróciła do niego, ale odmówiła.

W tym rejonie robiono wódkę z trzciny cukrowej. I ojczym dał mamie do wypicia szklankę przywiezionej przez siebie wódki. Bóg jeden wie, co jej dali do wypicia. To było w sobotę wieczór. W niedzielę mama obudziła się z bólem głowy. Miejscowość, w której mieszkała babcia, i w której my mieszkałyśmy, nazywała się San Pedro. Przez 15 dni po wypiciu tej szklanki alkoholu mama nie mogła dojść do siebie. W końcu zmarła. Lekarze nie potrafili stwierdzić przyczyny śmierci. Miała wtedy 38 lat.

Starsze siostry przyjechały na pogrzeb i potem chciały mnie i 2 młodsze siostry wziąć ze sobą, ale odmówiły zabrania Esperanzy i chłopca, uznały, że powinni oni zostać ze swym ojcem. Sprzeciwiałam się temu, kochałam ich, nie chciałam wyjeżdżać bez nich, bez czteroletniego Manuela i Esperanzy. I Manuel pyta się mojej najstarszej siostry, Marii: Czemu mnie nie chcesz, czemu mnie nie kochasz i nie kochasz mojej siostry Esperanzy?

Na te słowa Maria postanawia zabrać z nami Manuela, ale dalej chce zostawić Esperanzę. Ale bez siostry Manuel nie chciał jechać.  I ja też wolałam zostać z moim młodszym rodzeństwem.

Bałam się, że jednak będą próbowali nas rozdzielić i przez dwie noce w ogóle nie spałam. Ale potem zmorzył mnie sen i Maria skorzystała z sytuacji i zawiozła dwójkę najmniejszych do ich ojca. Gdy obudziłam się i zauważyłam, że nie ma ich przy moim boku, zaczęłam ich szukać. Dopiero, gdy kuzyn powiedział mi, co się stało wskoczyłam na konia ? mieliśmy konia ? i ruszyłam na ich poszukiwanie. Ale nie mogłam nic na tę sytuację poradzić, mogłam tylko płakać.

Maria obiecała mi wtedy, a było to w styczniu, że w sierpniu po dwójkę wrócimy, żeby ich zabrać do nas. I gdy przyjechałyśmy do Quito zaraz podjęłam pracę, opiekowałam się dzieckiem u jakichś ludzi. Przez pierwsze dni siostra zamykała mnie w domu, bo bała się, że będę próbować uciekać. A przecież wtedy po raz pierwszy ze wsi trafiłam do miasta, wszystko było dla mnie nowe, obce. I cały czas czekałam na sierpień.

Ale gdy nadszedł sierpień siostra powiedziała: Jeszcze nie teraz, teraz nie możemy. Musimy poczekać do grudnia. A w grudniu otrzymujemy informację, że Manuel nie żyje. To była dla mnie straszna wiadomość. Cały czas mieszkając w w Quito żyłam nadzieją, że wkrótce znowu zamieszkamy razem, a tu wiadomość, że nie żyje. Do tej pory sobie z tym nie poradziłam, wciąż jest to dla mnie bardzo bolesne.

Nawet nie mogłam pojechać na jego pogrzeb, bo nie miałyśmy pieniędzy. Wszystkie pieniądze wydawałam na czynsz, jedzenie, szkołę dla młodszych sióstr, nic nie udawało się odłożyć. Popadłam w apatię, straciłam całe zainteresowanie życiem. Trafiłam do szpitala.

Potem, gdy już było ze mną trochę lepiej, znalazłam lepiej płatną pracę i rozpoczęłam starania, aby ściągnąć Esperanzę. Wiele razy jeździłam do niej, ale nigdy nie pozwalali mi się z nią zobaczyć. Zawoziłam więc jej tylko ubranie, pieniądze na jedzenie. Znowu było mi bardzo ciężko, czułam bezsilność i wściekłość, chciałam się mścić. Miałam już wtedy 18 lat.

Kiedy przygotowywałam się do pierwszej komunii św, w wieku 16 lat, poznałam siostrę zakonną. Wtedy po raz pierwszy naszła mnie myśl, że może warto byłoby zostać siostrą zakonną. A przecież przeżywałam wtedy bunt  przeciwko Bogu, że pozwolił na tak straszne rzeczy w moim życiu.

Raz, kiedy jechałam autobusem w Quito zobaczyłam chłopca ? żebraka, bardzo podobnego do mego zmarłego brata. Wtedy pomyślałam, że dobrze byłoby zostać misjonarką, żeby móc pomagać takim dzieciom, żeby nie musiały chodzić głodne. Ale nie było takich możliwości, wprawdzie skończyłam szkołę podstawową, ale średniej już nie.

I wtedy przyśnił mi się sen. Zobaczyłam w nim Jezusa, nie widziałam Jego twarzy, tylko postać, całą na biało. Siedziałam na potężnym pniu drzewa, obok znajdowała się chata kryta słomą. Słyszałam, jak Jezus mówi do mnie: Co robisz ze swym życiem? Twoje życie jest bardzo cenne.  Powstań. Chodź za mną. A ja bardzo tego nie chciałam. Powiedziałam: Nie.

Czego chcesz? ? pyta dalej Jezus. Czy chcesz spędzić życie w tej płonącej chacie ? tu wskazał na chatę, teraz całą w płomieniach – czy chcesz pójść za mną? A ja cały czas siedziałam pośrodku pnia i nie wiedziałam, co zrobić. I wtedy Jezus wstał i zaczął się oddalać, i podjęłam decyzję, by pójść za Nim.

Po spotkaniu tego żebrzącego chłopca w autobusie moje pragnienie stało się bardzo konkretne. Uwierzyłam, że Bóg ma wobec mnie jakiś plan, choć w tym momencie nie wiedziałam dokładnie co. I wtedy poznałam zgromadzenie, do którego należały s. Marica i s. Lenka. I postanowiłam do nich dołączyć.

Ale przecież opiekowałam się swoimi siostrami, musiałam pracować, aby utrzymać siebie i je też. Całe moje życie wtedy to była praca, praca i praca. I w roku 1999 s. Lenka założyła Comunidad Cristo Misionero Orante. Miałam wtedy 25 lat, a siostry znałam już od roku 1993, gdy jeszcze były Służebnicami Miłosierdzia  (Siervas de Misericordia).

Początkowo chciałam wstąpić do Siervas de Misericordia. Ale mi odmówiono, bo nie miałam skończonego colegio, czyli szkoły średniej. Poza tym przyjmowano osoby zdrowe, a ja miałam problemy ze wzrokiem. Zatem moje pragnienia wydawały się nieosiągalne, ale zdałam się na Boga.

Pracowałam wtedy w fabryce ceramiki, zaczynałam jako sprzątaczka, ale po jakimś czasie zostałam już ?la supervisora?, brygadzistką, odpowiedzialną za inne pracownice. Miałam dobrą pracę. I gdy zapytałam h. Lenkę o zgodę na wstąpienie do jej nowego zgromadzenia, zgodziła się. Zapisałam się do colegio de la distancia i tak skończyłam zaoczną szkołę średnią.

Ale wciąż myślałam o Esperanzy, zatem poprosiłam s. Lenkę o zgodę, bym spróbowała ją wyrwać z tamtego miejsca. Wiedziałam, że dzieje się tam źle, że w wieku 12 lat już piła alkohol. Modliłam się o to, by wszystko się udało. No i praktycznie porwałyśmy Esperanzę z domu.

Ale nie mogła zamieszkać ze mną, bo byłam w zgromadzeniu, zostawiłam ją u siostry. I Esperanza miała o to do mnie żal, po jakimś czasie rzuciła colegio, zaszła w ciążę, urodziła Anahi. I nadal ma do mnie żal, nawet 4 miesiące temu w rozmowie zarzuciła mi, że ją wtedy porzuciłam, na nic moje tłumaczenia.

Od 3 lat mieszka przy nas, w domku na wzgórzu, w ogrodzie na terenie misji. A od jakiegoś czasu mieszka z nią jej tato, s. Lenka się na to zgodziła. Powiedziałam mu – wciąż jeszcze pełno we mnie złości do niego – że jeśli choćby jeden raz się upije, to więcej tu już nie wróci. Osobiście wyrzucę go na ulicę. Już mija osiem miesięcy, jak tu jest. Nie pije. Jest u nas ogrodnikiem.

Kiedy z nim mieszkałyśmy wymagał, byśmy mówiły do niego tato, ale nie chciałyśmy, on nie był naszym tatą. Mówiłyśmy do niego Don Carlos albo wujek Carlos. I teraz nazywa mnie córką, traktuje mnie dobrze, ale ja …. nic nie czuję.

Szczególnie bliską osobą jest dla mnie moja siostra Fabiola, praktycznie cały czas byłyśmy razem.  Krytykowałam ją czasem, gdy robiła coś źle, trochę jak matka, byłyśmy prawie nierozłączne.  I gdy miałam wstąpić do zakonu zaczęła mnie oskarżać, że ją porzucam. Ale przecież nie możemy żyć cały czas razem, każdy ma swoje życie do przeżycia, ona ma teraz córkę i syna, pracuje, musi żyć samodzielnie.

I druga siostra Gloria, przeszła przez bardzo trudne chwile w małżeństwie, mąż traktował ją okrutnie, mieszka teraz sama z dwójką dzieci. Jej starsza córka przechodzi trudny okres. Esperanza ma teraz narzeczonego, będzie za niego wychodzić za mąż. Ja mam lęk przed ojczymami, mówię jej zawsze, by nie zapominała o córce.

Gdy jej ojciec tu przyjechał z Tabacondo, gdzie mieszkał ze swą siostrą i prosił, żeby z nią mógł zamieszkać Esperanza na początku nie chciała się zgodzić. Tłumaczyłam jej, że to jednak jej ojciec, że jest stary, że szuka pomocy. Na początku bardzo się denerwowała, ale teraz jest już dobrze.

Nie przedstawiła nam jeszcze swego narzeczonego, mieszka on koło Quinche. Mówi, że to dobra osoba. Ale nigdy nie wiadomo.

Siostry czasem przyjeżdżają tu mnie odwiedzić, ja od trzech lat już do nich nie jeżdżę. Gdy wracałam od nich byłam smutna, żyłam ich problemami. Yo estoy bien aqui. Tutaj, w zgromadzeniu, jest mi dobrze. Przez te wszystkie lata Bóg był mi zawsze bliski, może z wyjątkiem śmierci mojego drugiego brata, kiedy pytałam: Boże, gdzie jesteś?

Myślę, że wszystko, przez co przeszłam w życiu pomaga mi teraz pomagać innym. I Bóg  stawia na mojej drodze osoby, dzięki którym mogę wzrastać. Takie jak s. Lenka i s. Marica. Siostra Marica powiedziała mi: Tu puedes, potrafisz, potrafisz zapomnieć i potrafisz walczyć o tych najmłodszych. Te słowa, to zaufanie, to wszystko bardzo mi pomogło. Za wszystko, za to kim dziś jestem,  dziękuję Bogu. Mam mocny charakter, czasami zbyt mocny, nie potrafię być łagodna.

Problemy ze wzrokiem mam od dzieciństwa, przez słońce, ale wtedy widziałam jeszcze lepiej. Potem złapałam jakiś wirus, który zaatakował tę część mózgu, która jest odpowiedzialna za wzrok. Teraz wirus ten jest uśpiony, ale może zaatakować znowu.

Kiedy miałam 5 lat pasałam owce na naszej farmie. I pewnego dnia jedna owieczka się zgubiła. To było wysoko w górach, naszła chmura, i nie mogłam jej nigdzie znaleźć. Płakałam i płakałam, aż w końcu z płaczu zasnęłam. I kiedy się obudziłam nie było już mgły, za to znalazła się owieczka. Liczyłam je i liczyłam, nie mogąc uwierzyć w swe szczęście.

Są rzeczy, z którymi sobie nie radzę, gdy widzę nieszczęście dziecka, bardzo cierpię. Na przykład Michel, Joanna i Daniel z naszej szkoły. To dzieciaki, które cierpią bardzo, potrzebują pomocy. Ich mama powiedziała mi, że chce je porzucić, tak jak i ją porzuciła jej mama, kiedy miała dwa lata. O mało co nie padłam przed nią na kolana prosząc, by tego nie robiła, tłumacząc.
I poskutkowało, nie porzuciła dzieci.

Tam, gdzie mogę, próbuję pomóc. Ale są sytuacje, gdzie nic nie można zrobić.
Nie da się.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.