W niedzielę 11 grudnia kalendarze oraz książki wydane przez Stowarzyszenie rozdawaliśmy w parafii w Długopolu, w Ponikwie oraz w kaplicy z Zdroju. W tę niedzielę w diecezji świdnickiej prowadzono zbiórkę na Kościół na Wschodzie, w Ukrainie. Mimo takich priorytetów, na misję zebrano w gotówce 490 pln. Kilka osób przesłało potem pieniądze bezpośrednio na konto. Dziekujemy!
Kąty Wrocławskie AD 2022
W Kątach pojawiliśmy się dwa tygodnie po niedzieli misyjnej na Klecinie, tj. 23 października. Ponieważ ks. Marcin wyjechał do Monte Casino zastąpił go Tomasz Ściepuro, który odwiedził Ekwador w lipcu 2022. W sumie na misję zebraliśmy tego dnia 5646 pln. Odnotowaliśmy także po tej niedzieli wpłaty z Kątów bezpośrednio na konto Stowarzyszenia. Ogromnie dziękujemy!
Klecina AD 2022
W roku Pańskim 2022 na Klecinie zjawiliśmy się 9 października, w Dzień Misyjny. Kazania głosił i o misji opowiadał ks. Marcin. Zebraliśmy 5888 pln oraz 110 USD i 5 euro. Niektorzy parafianie wsparli misję po niedzieli przelewajac pieniądze bezpośrednio na koto Stowarzyszenia. Bardzo dziękujemy raz jeszcze za wsparcie i modlitwę!
Dni skupienia
W czerwcu spotkaliśmy się w Henrykowie, żeby rozmawiać o kobietach i mężczyznach w Biblii. Teraz, 16.10. mówiliśmy o modlitwie Ojcze nasz. Po raz kolejny doświadczyliśmy, jak ważna jest wspólna modlitwa, Eucharystia oraz rozważanie Słowa.
Zdjęcia z Ekwadoru AD 2022
https://photos.app.goo.gl/QQ3X1MojQ3AMXbQ68
Relacja Tomka z Ekwadoru 07.2022
11.07 do Monachium dolecieliśmy opóźnieni 40 minut, ale dla nas nie ma to znaczenia, bo mamy 20 godzin do kolejnego lotu. Kłopot z odebraniem mojego plecaka, ale przyszedł w końcu na taśmie, chociaż ja już sobie odpuściłem czekanie i stanąłem w kolejce, aby zgłosić zgubiony bagaż. Pojechaliśmy do hotelu, zostawiliśmy plecaki, a następnie do Monachium. Nie było tanio, ale pociągi jeżdżą często, być może dzięki swojej cenie. Spacer po parku angielskim, rezydencji Wittelsbachow i w kościele naszej Pani na Marienplatz.
Powrót do Oberding przez Erding był trudniejszy, bo spóźniliśmy się na ostatni autobus. Chyba pozostaje nam pójść pieszo…
Złapałem stopa koło stacji kolejowej. Jakaś Murzynka, która czekała na swojego dorosłego syna, żeby go odwieźć do domu. Podwiozła nas ponad połowę drogi. Zostawiłem jej w podzięce wszystkie drobne euro, które miałem. Do hotelu doszliśmy pieszo.
Po drodze radar wykrył prędkość naszego marszu – 5 km/h i podziękował nam za tak dużą ostrożność.
12.07
Rano poszliśmy pieszo na lotnisko, bo mieliśmy sporo czasu. Udało się skrócić czas sugerowany przez Google dzięki przejściu nad drogą po kładce dla rowerów.
Potem długi lot. I krótka przesiadka. Przez to całe sprawdzanie paszportów i kontrolę bezpieczeństwa zdążyliśmy na styk.
14.07
Byliśmy z wizytą w domu senory Patricii (chyba tak miała na imię) w Santa Anita. Straciła niedawno męża w wypadku drogowym. Pewnego wieczoru byli razem na urodzinach u krewnego. Rankiem po imprezie on pojechał do pracy, a ona została w domu. Chciałaby, żeby zdarzyło się inaczej. Żeby mu wtedy nie pozwoliła jechać. Wracał, gdy uderzył w niego samochód. Być może został obrabowany, bo w jego plecaku nie zostało prawie nic.
Dona Patricia długo płakała, a siostry wtedy trwały na modlitwie. Kiedy doszła do siebie, poszliśmy razem na mszę.
15.07 Trzeci dzień pobytu. Rano byliśmy w bibliotece, robiąc porządki, chociaż nie mogliśmy dobrze wykonać naszej pracy ze względu na ilość przestarzałych książek, takich jak instrukcje do Windowsa z lat 90tych. Jeszcze nas nie spaliło słońce, bo większość czasu jest pochmurno.
Koło południa s Patricia przywiozła s. Lenkę, żeby poszła do lekarza, a nas zawiezie do Santo Domingo
Słuchamy Kino Pavon, potem Alex campos „al taller del maesteo”
Po drodze widzieliśmy wypadek dwóch samochodów osobowych, jedno z aut dachowało.
16.07 miała miejsce pierwsza lekcja angielskiego dla dzieci z centro de rehabilitación. Przyszła dziesiątka dzieci z dwojgiem opiekunów. Spóźnieni tylko o pół godziny. Zaczęliśmy z Marysią od przedstawienia się, a potem podjęliśmy rozpaczliwa próbę zapamiętania ich imion. Po lekcji wspólnie je spisaliśmy: Jaxin, Ariel, Sebastian, który okazał się być dzieckiem opiekunów (Jorge) . Josue, Joel, Jefferson i Derich
Po 1.5 godzinie zajęć skończyły mi się zabawy i pomysły, bo starsze chłopaki byli na troszkę wyższym poziomie niż Welcome 1, a z kolei młodsi byli początkujący. Kiedy czekaliśmy na opiekuna, który miał ich zabrać do ośrodka, pytali się mnie, czy w Polsce wszyscy są tak biali. Powiedziałem im, że tak, że tylko osoby spoza Polski nie są białe. Pytali o rasizm i o zarobki w Polsce. Wiedzieli nawet coś niecoś o sytuacji na Ukrainie.
„a jaka pogoda jest teraz w Polsce l?”
„Teraz jest nawet cieplej niż tutaj, bo jest lato, ale zimą mamy śnieg i jest bardzo zimno.
” Dlaczego tam jest cieplej teraz?” spytał się jeden z nich Sebastiana
” Bo teraz są bliżej słońca i ciepło, które ono daje jest mocniejsze w Polsce”
Jorge – ich opiekun ostatecznie nie przyszedł, bo myślał, że jego syn Sebastian wpadnie na to, że sam ma ich odprowadzić, więc z Marysią odprowadziliśmy ich do ośrodka.
Wieczorem święto u Karmelitek, przyszło mnóstwo ludzi i była orkiestra policyjna, a potem jeszcze mariachi. Rozdawano szkaplerze, a na koniec ryż z kurczakiem.
17.07.
Dzisiaj jedziemy nad ocean. Siostry wstały wcześnie (przypomnę tylko, że tutaj 5:30 to normalna pora do wstawania, bo słońce wstaje o 6 i po 12 godzinach zachodzi). Wczoraj kolację po fieście skończyliśmy o 21.30, więc spały krótko. Kiedy się spytałem Eli, como esta? Odpowiedziała, że jest na nogach i to jest ważne.
Przejechaliśmy nad Rio Mache
Słuchamy Torpe ?Corazon? z nawet niezłym rapem. Latynoski christipop.
Cojima – pływaliśmy z Marysią w Pacyfiku. Potem pojechaliśmy dalej, gdzie było więcej ludzi, ale siostry twierdziły, że jest tam ładniej. Pedernales – miejscowość wypoczynkowa, przy plaży jest mnóstwo restauracji z ceviche za jedyne 1,50, ale miejsca parkingowe też są drogie.
Siostry nas zabrały na encebollado i na camaron – smażone krewetki.
Wracamy około 15.
18.07
Dzisiaj rano chciałem wziąć coś do jedzenia, ale nie widziałem włącznika światła w kuchni, więc zacząłem jeść po ciemku coś, o czym myślałem, że to pan de yuca. Jednak był to jakiś deser, który leżał tam od dawna. Smakował śmiesznie, więc poszukałem jeszcze raz włącznika światła. Okazał się spleśniały od spodu, taki nienaturalnie ciemny. Wyrzuciłem resztę i połknąłem 2 tabletki węgla. Potem poszedłem na jutrznię razem z siostrą Eli i Estefi. S. Patrycja spała. Potem prędko na mszę do Klaretynek, bo już było późno (jutrznia trwała bardzo długo). Mszę odprawiał ks Leon z Polski.
Rozmawialiśmy s Jorge, czyli prowadzącym ośrodek rehabilitacyjny. 3 lata temu przeszedł sam tę drogę uzależnienia, a kiedy wyszedł z ośrodka, zobaczył, jak wielu jest chłopaków, którzy mają problemy z narkotykami. I stwierdził, że chce wykorzystać to, o czym sam wie, że może pomóc w wyjściu z nałogu. Sporo w zajęciach, które prowadzi czerpie z tego, co sam doświadczył w ośrodku, ale też dodaje dużo własnych pomysłów. Chłopaki mają bardzo fajne warunki, uczą się stolarki z nimi, angielskiego ze mną, mają 3x w tygodniu zajęcia ze sztuk walki. Jeżdżą na zawody i zdobywają medale. Jorge powiedział mi, że chłopaki są niezwykle zmotywowani do nauki samoobrony i są twardzi. Może to wynika z charakteru Santo Domingo, ale chyba nie tylko. Jorge opowiadał mi, że Joel, wysoki i mocno zbudowany Murzyn, na początku nie chciał wcale walczyć a nawet płakał w czasie treningów. A teraz Jorge jest z niego dumny, bo wygrywa na zawodach. W czasie walki jest jak maszyna.
Wieczorem po katechezie, która polegała na oglądaniu filmu animowanego o posłuszeństwie, poszliśmy zagrać w voley. Jest to gra bazująca na siatkówce, ale gra się piłką do piłki nożnej (ciężką i twardą), a punkt można zdobyć tylko przy swoim serwie, przez co set do 17 punktów staje się dłuższy. Grałem z Jeremym i Jostinem przeciwko Joelowi i Itanowi i wygraliśmy 2 do 1 w setach.
Kiedy wróciłem do dawnego seminarium, gdzie teraz mieszkamy z siostrami, pani Carlita poprosiła mnie, żebym pomógł przy angielskim jej synowi z 9 klasy. Jego poziom to może klasa 2 w Polsce. Ćwiczyliśmy zadawanie pytań, do you, does he. What time do you go to school?
19.07
Obudziłem się przed 6. Na jutrznię i czytanie Biblii z Marysią. Na śniadaniu, ponieważ nie było chleba, poprosiłem o ryż. Siostry się zdziwiły i pytały, czy my jemy dużo ryżu.
- Zdecydowanie mniej niż tutaj .
Poszliśmy pomóc Estefi ze szlifowaniem krążków drewnianych z napisami, żeby potem mogła namalować portrety świętych i napisać ważne słowa każdego z nich na odwrocie.
Ponieważ wcześniej zostaliśmy zaproszeni na wycieczkę przez księdza Juana Carlosa, który przyjechał do sióstr w Oyacoto, przerwaliśmy pracę i pojechaliśmy z padre do społeczności Indian Tsáchila.
Pierwsza taka społeczność powstała w latach 60. Powstało 8 takich społeczności, ale jedna nie przetrwała. Spacerowaliśmy z przewodnikiem ubranym w tradycyjny strój po skansenie, gdzie pokazywał nam chatę szamana, zwykły dom, łaźnię do kąpieli parowo-ziołowych. Na koniec trzech Indian zagrało na marimbie i instrumentach wydających odgłos spadającego deszczu i bębnie. Dwie kobiety pokazały nam proste tańce, objaśniając symbolikę niektórych ruchów. Próbowaliśmy tańczyć, ale nie wiedzieliśmy kiedy wykrzesać z siebie dużo energii na podskoki, a kiedy tylko klaskać.
Pokazywali nam węże w słoikach z formaliną. Ekis jest najbardziej jadowita. W 15 minut zabija, jeśli się człowiek nie natnie i nie pozbędzie jadu.
Dzisiaj msza o 5 po południu, a potem będziemy mieli lekcję.
Chłopaki przyszli trochę wcześniej. Przerwaliśmy z Marysią szlifowanie krążków z drewna i zajęliśmy się nimi. Zrobiłem lekcję do 16.10, myśląc, że będę mógł ją kontynuować po mszy.
Poszło nieźle.
Wczoraj Derich miał 16 urodziny., dlatego po mszy już nie było lekcji. Przyjechała jego rodzina, Jorge kupił tort i słodycze.
Dałem chłopakom aparat, żeby pobawili się robieniem zdjęć.
20.07
Marysia jest przeziębiona. Ja rano mam katar, który potem przechodzi. Chyba zaraziliśmy się od księdza Juana Carlosa. .
Po mszy porozmawialiśmy z siostrą Ligią z Polski. Trudno mi powiedzieć skąd jest, z jakiej parafii, bo kiedy nam mówiła, zrobiła to bardzo niewyraźnie. Więc nawet nie wiemy, czy powiedziała nazwę tutejszej parafii, czy polskiej. Kiedy wróciliśmy do sióstr, niemal od razu musieliśmy wychodzić na lekcję na 8:30.
Po lekcji poszliśmy na trening boksu, który trwał tylko 50 minut, bo prowadząca powiedziała że jest chora, boli ją gardło.
Fajnie mi się ćwiczyło z Arielem, ale z lekkim niepokojem patrzyliśmy z Marysią na ich sparingi.
Derich wygrał jedną przez duszenie, ale został skrytykowany przez nauczycielkę, bo nie ćwiczyli jeszcze duszenia i ktoś mógłby doznać krzywdy.
Derich jeszcze przed treningiem narzekał, stękał i się przeciągał. więc spytałem się, co mu jest.
Derich ma mona, czyli ból ciała po odstawieniu narkotyków. Ariel pocieszył go, że w ciągu miesiąca mu na pewno minie.
Derich jest w centrum dopiero od tygodnia.
Przyjechał psycholog, żeby mieć indywidualną terapię z chłopakami. Przed obiadem dałem im porobić zdjęcia pentaxem, z czego bardzo się cieszyli.
Teraz jedziemy z Santuario Virgen del Cisne- Bombolí, do parku de la Juventud.
Siostry się trochę gubią.
Wieczorem czyściłem optykę w aparacie. Matryca jest brudna.
21.07
Siostra Patrycja też jest przeziębiona, dlatego dzisiaj rano ani ona, ani Marysia nie wstały na jutrznię. Poszedłem sam z Estefi na mszę.
Kiedy wracaliśmy, poprosiłem Estefi, żeby mi opowiedziała o swoim powołaniu, jak je rozeznała. Estefi teraz ma 23 lata, pochodzi ze wschodu Ekwadoru – pogranicza Amazonii, gdzie jej rodzice mają farmę.
Kiedy miała 14 lat pojechała na spotkanie modlitewne salezjanów. Bardzo jej się na nim podobało. Szczególnie dobrze się czuła w czasie adoracji. Tam została aż do 18 roku zycia. Potem pojechała na rok wolontariatu, uczyć w szkole. Bóg spytał się, czy chce tam zostać, ale nie chciała. W czasie pracy w szkole spotkała siostrę Sandrę z CMO, która powiedziała jej coś, co spowodowało, że zdecydowała się na zostanie siostrą zakonną. Wcześniej trudno jej było podjąć tak radykalną decyzję.
Podczas śniadania zagadnąłem o to samo Siostrę Patricię.
Przed wstąpieniem do zgromadzenia pracowała jako katechetka u sióstr służebnic miłosierdzia, kiedy jeszcze s Lenka i Maritza tam należały. Kiedy zakonnice odeszły z tego zgromadzenia,żeby założyć własne, pozostała z nimi w kontakcie. Po jakimś czasie zdecydowała dołączyć do CMO.
Jest 12.41, jestem u chłopaków. Znowu grałem w voley, w drużynie z Jeremym i Sebastianem przeciwko Derichowi, Joelowi i Isaiasowi.
Rano mieli długie zajęcia z przedsiębiorczości, prowadzone przez trójkę ludzi z jakiejś organizacji.
Potem mieli piłkę nożną i grałem z nimi
22.07
Msza rano. Wręczyłem drugą książkę „O pięknie, czyli zanim rzucisz kamieniem” którą przywiozłem do Ekwadoru księdzu Leonowi. Lekcja angielskiego, potem zajęcia z karate.
Graliśmy z Marysią w naszej kaplicy na instrumentach, które tam są (perkusji, gitarze elektrycznej i pianie. Przyjechała s. Lenka. Usłyszała jak gramy, więc od razu wyszła z propozycją, żebyśmy zagrali na adoracji, która się odbędzie w sobotę 23.07 od godziny 22 do 6 rano. Marysia się zgodziła zagrać, więc zaczęliśmy przygotowywać pieśni.
Razem z s. Lenka do Santo Domingo przyjechał 22-letni Byron i 16-letnia Gisela. Nauczyliśmy Giselę Cantate Dominum po hiszpańsku. Znaleźliśmy piosenkę Tu presencia, czyli Hillsong (schowaj mnie) po hiszpańsku.
23.07
Dzisiaj nie mieliśmy prawie żadnych obowiązków. Cały dzień przygotowania do adoracji.
Po posprzątaniu kaplicy obeszliśmy ośrodek wzdłuż i wszerz po raz kolejny (nie możemy wychodzić sami za bramę). Posprzątaliśmy kościół, pograliśmy na instrumentach razem z Giselą, która jest w młodzieżowej grupie związanej z kościołem w Oyacoto, gdzie gra na bębnie w czasie mszy.
Estefi pojechała z Ithanem w okolicę Riobamby do swojego kuzyna, który jest w bardzo ciężkim stanie, chory na raka.
Po południu razem z Byronem pakowaliśmy odzież do worków, żeby mógł zabrać ją do Guarany na misję i rozdawać tamtejszym ubogim. Siostra Eli wyjeżdża też w sierpniu, żeby zamieszkać u rdzennej ludności gdzieś wyżej w górach.
Byron ma 23 lata, od dziecka czuł jakiś rodzaj wezwania Pana. Przez krótki czas próbował uczyć się w seminarium, ale źle znosi samotność. To budzi w nim lęk i (z tego co zrozumiałem) po testach psychologicznych zrezygnował.
Po odejściu z seminarium stwierdził, że być może jego sposobem głoszenia Ewangelii będą misje. Tylko, że to działo się w 2020 roku w czasie pandemii. Byron po wyjściu z murów seminarium nie miał nawet telefonu, a wtedy wszelakie katechezy odbywały się na Zoomie. Przebywał w Guayaquil. Pewien ksiądz, którego spotkał, spytał się go czy chciałby wziąć udział w spotkaniu modlitewnym przez internet. Ponieważ nie miał telefonu, ksiądz dał mu komórkę w prezencie, żeby mógł uczestniczyć w spotkaniu. Na katechezie tylko słuchał, ale prowadząca pod koniec spotkania poprosiła go o poprowadzenie modlitwy. Kiedy się pomodlił i katechizowani wyszli ze spotkania, dziewczyna, która je prowadziła spytała się go, czy nie chciałby pomóc im w prowadzeniu kolejnych katechez. Ona była z okolic Quito i znała siostry. Byron przyjechał do stolicy, żeby pracować w warsztacie tapicerskim swojej siostry i pomagać siostrom z CMO i katechetom z okolicy w formacji młodzieży. W wolnym czasie pomaga siostrom w ich codziennych obowiązkach, jak to pakowanie ubrań.
Wieczorem adoracja. Ksiądz Pedro z Niemiec przyjechał o 20, prześpiewal z chłopakami z ośrodka pieśni, które chciał potem wykorzystać w czasie adoracji. Fałszowali strasznie, ale on się nie zrażał.
Na mszy o 21 powiedział kazanie o o. Charbelu. Libańczyk 1828-1898. Święty Charbel był najmłodszy z rodzeństwa, miał dwie starsze siostry i dwóch braci. Na chrzcie otrzymał imię Józef. Rodzina miała skrawek ziemi, utrzymywała się ze zbiorów z własnej ziemi i hodowli bydła. Kiedy Youssef miał 3 lata stracił ojca.Lubił samotność. Już od dziecka chodził sam do jaskiń. Żył niemal do nikogo się nie odzywając.
Z jego ciała, które nie uległo rozkładowi, wydobywa się olej, który pokrywa jego ubrania. Dzięki niemu na świecie miało miejsce ok 27 tysięcy uzdrowień. Jest to rekordzistą wśród świętych.
Kiedy ksiądz Pedro jeszcze pracował na parafii, dostał wiadomość od znajomego lekarza, że szpitala, że jest tam umierająca dziewczynka, która potrzebuje księdza.
14 latka otruła się, ponieważ została wykorzystana na różne sposoby. Była w bardzo ciężkim stanie, ale jeszcze miala siłe, żeby się wyspowiadać. Potem ksiądz udzielił jej sakramentu namaszczenia chorych i posmarował ją olejem świętego Charbela. Potem spytał się ją, czy chce uczestniczyć we mszy świętej. Była bardzo blada, ale się zgodziła. Kiedy Ksiądz zerkał na nią co jakiś czas, w trakcie odprawiania mszy. Zauważał, że z każdą chwilą, aż do komunii nabierała kolorów. Siedziała co prawda na wózku dość daleko od niego, bo aż koło drzwi, ale wyraźnie odzyskiwała życie.
Po 3 dniach wypisano ją ze szpitala dziecięcego, a lekarz toksykolog powiedział Księdzu Pedro, że jeszcze w swojej karierze nie widział, żeby ktoś, kto otruł się tą substancją, wyszedł ze szpitala.
Może to kolejny cud o. Charbela.
Po mszy była adoracja. Graliśmy z Marysią jeden kanon Taize przed różańcem i drugi po. O 23 odmówiliśmy wspólnie kompletę. po której poszedłem spać. Chłopaki z ośrodka jeszcze zostali. Wrócili do siebie dopiero po północy. Tylko najmłodsi – Tomas i Jaison – wrócili szybciej, bo zasypiali w ławkach.
Rano przyszliśmy z Marysią do kościoła przed 5. Adoracja w ciszy, w której siostry, które przyjechały razem z Pedro się kołysały sennie w ławkach. p. Pedro trwał na krześle przechylony mocno na prawo, ale nie spał. Po kilkunastu minutach podniósł się, odprawiliśmy jutrznię i godzinę czytań. Potem zakończył transmisję i rozpoczął mszę. Po śniadaniu pograłem z Marysią w koszykówkę i pojechaliśmy z siostrami do Oyacoto.
W Oyacoto pomagaliśmy nieco w przygotowywaniu obiadu na następny dzień dla Graduados, czyli dzieciaków kończących liceum.
25.07
Rano odbyła się uroczystość. Porozmawiałem po mszy, a w trakcie przemówień dyrektora i nauczycieli, z Jesusem, którego poznałem w 2017 roku. Jego siostra Tomeris właśnie kończyła szkołę. Ich rodzice z najmłodszym bratem są w USA Jesus z dwiema siostrami został w Ekwadorze. Studiuje Bioekonomię. Uczy się, jak to można wydobywać ropę nie szkodząc środowisku naturalnemu. Mówi, że byłoby to wykonalne, gdyby nie korupcja.
Powiedziałem s. Sandrze, że czuję się bezużyteczny. Siostra Lenka wciąż twierdzi, że powinniśmy odpoczywać, bo jesteśmy na wakacjach. I nic nie możemy popracować. S. Sandra wyjaśniła Maestrze dobitnie:
– Tomek mówi, że czują się tutaj fatalnie.
Maestea się przeraziła\
- Dlaczego? spytała
- Bo nie mogą popracować, a przecież przyjechali nam pomagać.
Po południu razem z S Sandrą ogarniamy starą bibliotekę.
Zaplanowaliśmy nasze zadania na przyszłość, czyli bibliotekę, przenoszenie krzeseł i ławek w szkole i możliwe, że jeszcze malowanie szkoły.z zewnątrz
Dałem siostrze Lence pieniądze, które przywiozłem z Polski.
Wieczorem szykowaliśmy salę na spotkanie końcowe nauczycieli. Siostra Rosa przygotowuje uroczysty obiad.
Pomogłem jej włożyć i wydobyć z wolno stojącego pieca garnek ze świnią na obiad. Prosiak, którego upiekła siostra niestety trochę się spalił i był twardy jak podeszwa, a słony jak lizawka dla saren.
26.07.Rano kończymy porządki w bibliotece, wywozimy makulaturę koło bramy. Jakiś pan z Oyacoto ją podobno skupuje.
Po obiedzie, idąc za siostra Sylwią, trafiamy di warsztatu krawieckiego, gdzie zostajemy do popołudnia, fastrygując fartuszki dla dzieci ze żłobka.
27.07
Dzisiaj większość czasu też spędziliśmy na szyciu fartuszkow Jutro jedziemy do Otavalo. Siostra Lenka była w banku, więc mam drobne, nareszcie. Czuję się jak król, bo mogę wejść do sklepu i powiedzieć: ?kupuję wszystko?, a i tak dostanę resztę ze 100 dolarów, które mam w pięciu banknotach. (przynajmniej tak mi się wydaje, że mogę to zrobić, po tym. jak przyjrzałem się zaopatrzeniu maleńkich sklepików w Santa Anita.
Samanta, czyli 5-latka. która mieszka u sióstr, spotkała ze swoimi dwoma braćmi i dwiema przyrodnimi siostrami. Dobrze się bawiła. Wieczorem zepsuła jej nastrój tylko zupa pieczarkowa. Wszyscy się zachwycali, ale ona ledwo ja w siebie wmuszała. A siostra Sylwia z łatwością wymyśla kolejne kary dla niejadków. Szlaban na telewizję i sprzątanie po kolacji na początek. Żebym się nie przestraszył i mógł spać spokojnie, podziękowałem i wyszedłem z jadalni.
Sprzątaliśmy kościół po odpuście, kończącym nowennę. Odczepiłem z figurki świętej Anny pieniądze, które przytwierdzono do jej sukni. W ten sposób je ofiarowano na utrzymanie kościoła. Po sprzątaniu jeszcze zostało sporo czasu do mszy, więc wybraliśmy sie na spacer. Ja porobiłem sporo zdjęć, ale Marysia zmarzła, bo padało. Po mszy wróciliśmy z Księdzem Miguelem do Peaje Oyacoto, a potem na pace Volkswagena do sióstr. Jest chłodno, a na pace mocno wieje.
Siostra Patricia pojechała odebrać maść na obrzęknięte kostki s Lenki. Szczerze wątpię jednak, żeby mogła pomóc w przewlekłej niewydolności serca.
28.07
Jedziemy z s. Lenką, Rosą, Giselą i Michel do Otavalo najpopularniejszego miejsca na zakupy wyrobów z wełny alpak w Ekwadorze. .
Siostry opowiedziały mi w samochodzie po drodze że Padre z Calderonu został napadnięty w domu i obrabowany. Pobito go mocno.
Nasz ksiądz z Oyacoto musi go zastąpić w Calderonie i nie będzie mszy u nas.
Dojechaliśmy na targ cali i zdrowi, mimo że siostra Lenka ma wyraźne kłopoty ze skupieniem się na prowadzeniu samochodu, kiedy jakaś rozmowa się toczy koło niej. A sama zaproponowała różaniec. Z tego powodu kilka razy nie skręciliśmy we właściwą uliczkę i maestra denerwowała się sama na siebie.
W centrum Otavalo w centrum mieści się potężny targ z ładnymi rękodziełami i badziewną chińszczyzną. Siostra Lenka została w samochodzie, bo ciężko było znaleźć miejsce do parkowania, ze względu na wąskie uliczki. Nie chce też zbyt wiele chodzić, bo bardzo szybko się męczy. Wysadziła nas, żeby znaleźć samodzielnie miejsce
Kiedy powiedzieliśmy s. Rosie, co zamierzaliśmy kupić i jaki jest nasz cel, siostra zaczęła ostro się targować. Dzięki niej kupiliśmy portmonetki po 50 centów i czapki po 3,50, a torebki po 2 50. W sumie 80 USD. Będziemy próbować robić aukcje w Polsce, żeby wesprzeć misję
Potem pojechaliśmy nad jezioro wulkaniczne Cotacachi. Ładne miejsce.
Siostry pytały się, czy nie chcemy przepłynąć kółka łódką, tak jak to robi większość turystów przyjeżdżających w tamtą okolicę. Nie chcieliśmy, co je nieco zdziwiło. Zamiast tego wybraliśmy się z dziewczynami na spacer po szlaku okrążającym lagunę.
W parku narodowym Gisela spytała się mnie, czy kiedyś, łapałem jaszczurki. Ponieważ nie zaznałem jeszcze tej przyjemności, pochwyciła jedną i dała mi, żebym sobie potrzymał.
Przy samochodzie siostra Lenka mi powiedziała, że pojedzie z nami starsza Szwajcarka, która przeszła szlak (12 km) dookoła jeziora. Na tylnej kanapie w 5 osób było dość ciasno.
Trzeba uważać na głowy, jak się jedzie niezapiętym. Śpiący policjant nazywa się tutaj Chapa muerto = tum tum.
Gdzie jedziemy? – s. Lenka spytała się Szwajcarki
- Nie wiem? – odpowiada z trudem przypominając sobie hiszpańskie słówka.
Na szczęście po chwili sobie przypomina, gdzie mieszka
- Miejsce nazywa się la Calera.
Zapytałem ją, co robi w Ekwadorze. Powiedziała, że przyjechała na ?drogę duchową?.
Co chwila musieliśmy się pytać miejscowych, dokąd jechać, bo to, że byliśmy na właściwej drodze, wydawało nam się coraz mniej prawdopodobne, ze względu na jakość nawierzchni. Maestra też się spięła i mocno gazowała naszą terenówkę
Kiedy dojechaliśmy przez błotne pastwiska do la Calera – takiej dużej wioski, już nie wiedzieliśmy, gdzie się kierować. Wtedy nasza towarzyszka podróży bardzo mnie rozbawiła, bo otworzyłą okno i zapytała starszą panią, gdzie mieszka don Louis.
- Który Louis? – odparła Indianka
Na to pytanie nasza Szwajcarka była w stanie odpowiedzieć jedynie powtarzając imię swojego gospodarza. Po chwili myślenia podała jakieś nazwisko, ale widać było po niej, że wymyśla postaci jak na szkolnej rozprawce
- Don Louis… Corgel? – zapytała Indianka – Nie wiem. Jeśli chodzi o Louisa, naszego sołtysa, przy czym podała zupełnie inne nazwisko.
Tak, myślę, że to on. Odparła Szwajcarka, przekonana, że to musi być ta osoba, której szuka. Na szczęście się nie myliła i udało się ją odwieźć we właściwe miejsce. Gringo są bardzo zabawni w swoim zagubieniu i nieznajomości języka. Uświadomiło mi to, że kiedy wszyscy oprócz mnie śmieją się bez powodu po tym, jak coś powiem, to może jednak jakiś powód jest, a nie wynika to jedynie z upodobania do chichotu.
Sołtys powiedział nam, że nie musimy wracać do Cotacachi, bo jest porządna droga do Otavalo, więc tak pojechaliśmy. Siostry są nieco zagubione. Znowu trafiliśmy do centrum Otavalo i zawrócilliśmy dopiero na dużym rondzie – troszeczkę nadłożyliśmy drogi
Wróciliśmy bezpiecznie o 16.30. Czas na obiad, szycie i sprzątanie schowka – porządkowanie materiałów szkolnych dzieci z młodszych klas.
Spacer, nieszpory, kolacja i spanie
30.08
Dzisiaj się prawie nic nie działo. Ostatni dzień, długi spacer, pakowanie, pożegnanie i na lotnisko. Koniec naszego pobytu w Ekwadorze.