Poniewaz jest nas wiecej piszacych zasiadam za komputer rzadziej, choc ze swiadomoscia, ze mnostwo rzeczy mi ucieka. Dlatego dzisiaj pisze na goraco, skoro juz internet wrocil.
h. Maritza juz na chodzie i jako ze sporo nas w kuchni pracowalo smiechom i radosci nie bylo konca, choc spiewalismy malo, mniej niz las ninas, gdy gotuja. W tym zamieszaniu Wojtek uczyl Elliota Ojcze Nasz po hiszpansku. Vanessa pracujaca u mego boku w koncu osmielila sie zapytac, czy jej tez dam CD. Okazalo sie, ze jak rozdawalem plytki, ona jeszcze nie wrocila z colegio. Na szczescie jeszcze jedna plytka sie znalazla. Bardzo ja przeprosilem za to pominiecie. Polozylem jej plytke na regale, bo jeszcze nie skonczylismy pracy. Podeszla, zeby zobaczyc, gdzie plytka lezy. Chyba jest dla niej wazna.
Gdy wynosilem resztki dla kur z Daniela zapytala raz jeszcze o Tomka, ciagle o niego pytaja, o done Joanne tez. Chciala widziec, czy nosi naszyjnik/rozaniec, ktory mu dala, gdy wyjezdzalismy w zeszlym roku…
Przybyl tez Don Luca, za chwile wyjezdza do Peru na 3 miesiace. Ciagle traci wage, choc 3 miesiace pobytu we Wloszech pomogly, i zyskal 6 kg. Lekarze nic nie stwierdzili. Po powroci znowu wage traci. Moze to tutejsi czarownicy, czary rzuc sie tu powszechnie.
Na mszy dla wszystkich przybylych rodzin gral na gitarze, razem z klerykiem, ktory przybyl z padre Antonio. Msza na boisku. I okrzyki wznoszone przez h. Maritze: Que vive familia! Que viven papas i mamas! Tu na mszy krzyczec wypada, ci ludzie sie zmienia, jesli poczuja, ze sa cos warci. Siostry w biegu, przy codziennych obowiazkach przygotowaly parogodzinny program dla rodzin. Zabawy, piesni, piknik, loteria. Wiadomo, jak dobrze sie bedziae dziac w rodzinach, dobrze bedzie dzieciom. Powtarzano to na mszy wiele razy.
Dziewczyny spiewaja modlitwe przed posilkiem. Zatem ide jesc.