Rozlewanie zupy do talerzy.
Jestesmy takie produktywne.
Chlopaki pojechaly na Pichinche i prawdopodobnie wroca z odpowiednia iloscia opowiesci stamtad, ale jak na razie wszystko idzie w miare normalnym trybem- tyle ze bez angielskiego, rzecz jasna. Ucze dziewczyny obslugi aparatu, sa bardzo zaabsorbowane do czasu gdy z drugiego konca kuchni krzyczy Magali zeby jej pomoc z garem. Proboje go sama przeniesc na podloge ale garnek jest nieszczegolnie maly wiec proboje sie przewrocic.
Magali i garnek. Szczesciem zupy nie bylo tyle i dalo sie je uratowac (Magali i zupe).
W ktoryms momencie dziewczyny cos do mnie mowia, pokazuja sciane kolo mnie. Jest wlacznik to naciskam, pewnie chca wiecej swiatla.
To byl szkolny dzwonek.
Brawo, Paula.
Ale spoko, o to im chodzilo. Tylko sie potem smialy z mojej miny.
Dzisiaj bedzie duzo wpisow. I zdjec.