amazonia

1. Amazonia – Darek
Marzenie noszone w sobie od mlodzienczych lat, pierwszych doroslejszych lektur na temat fascynujacej Amazonii, spelnione. Ale o sobie nie chce tu pisac za duzo, bo nie po to tu przyjechalem. Zatem kilka tylko uwag o moim przezyciu kolejnego, najbardziej z dotychczasowych autentycznego, spotkania z tym rejonem.
Jak trudno cieszyc sie chwila. Cos na co czekalem tak dlugo, dreszcz emocji, niezwykla feeria barw, dzwiekow, zapachow (tutejsza dzungla pachniala bowiem, wspaniale to aromaty, wbrew temu co czytalem u innych) a tu czlowiek po kolana w blocie, trzeba isc, boli to stopa, to kolano, parno. Ale dalo sie przeciez przezyc kilka wspanialych chwil, niezapomnianych, wydrzec je pedzacemu naprzod czasowi i umiescic w pamieci, na zawsze.
Jak rozny jest czlowiek. Przewodnik, ktory widzi prawie wszystko, tu pajak, ten niebezpieczny, ten nie, w tej galezi mieszkaja mrowki o smaku cytryny, ta mrowka to calowka, za pozno, ugryzla Wojtka, ten waz zielony tam na prawo grozny nie jest, a tu leniwiec, co wchodzi na drzewo. No tam, popatrz. Patrze. Widze, czasami. Slysze wiecej. Czy gdybym zyl tu cale zycie widzialbym wiecej, czy tez zginalbym szybko mylac jadalne z niejadalnym, bezpieczne ze smiertelnie groznym?
Jak zadziwiajace to miejsce, w ktorym lekarstw prawie na wszystko pod dostatkiem. I drzewo, ktorego nie imaja sie zadne choroby, porosty, grzyby. Rosnie prosciutko do nieba a Indianie tancza wokol niego dotykajac go plecami, aby ono dalo i im sile i niesmiertelnosc.
Ale gdy przychodzi do decyzji, podejmujemy ja wspolnie wszyscy i jednomyslnie. Wracamy na misje zgodnie z planem, urok dzungli nie przewazy. I zaraz po powrocie czytam mego ukochanego Brandstaettera:
Najpiekniejsze sa krajobrazy ludzkiego serca. W kazdym sercu – niezaleznie, czy to jest serce nedzarza czy bogacza, tchorza czy bohatera, zbrodniarza czy anioła – ciagna sie poza granica pustyni kwietne laki i urodzajne ziemie. W kazdym czlowieku za sciana mgiel i umarlych snow, jest przeczucie tych ziem.
I my, kierowani chyba tym wlasnie przeczuciem wracamy do Oyacoto, odkrywac utracony raj w sercu czlowieka, swoim i innych. Po to tu jestesmy, dlatego tu przyjechalismy.

2.
Wczoraj 14. rocznica zalozenia Cristo Misionero Orante. Swietujemy. Przyjezdza odprawic msze padre Antonio, ostatnia to jego wizyta tutaj. Wraca do Wloch, Florencji, dzien po nas. Tak chca przelozeni.
Na modlitwie wieczornej Mercedes dziekuje Bogu za to, ze mogla spotkac s. Lenke, Maritze, i inne, takze te, ktore odeszly ze zgromadzenia. Dziekuje za to, co tu przezyla, czego sie nauczyla. Tak wiec pod koniec naszego pobytu dokonuje sie swoista petla informacyjna u nas i swiadomosciowa, u kochanej Merche. Jest w niej zrozumienie tego, o czym i my staramy sie swiadczyc.

3.
Wieczor wczorajszy, ogladane w TV zaprzysiezenie prezydenta Correi na starym lotnisku. Stutysieczny tlum i prezydent, wspanialy mowca , zaklinajacy rzeczywistosc mocno ochryplym od godzinnego prawie krzyku glosu. Co za modulacja, co za zmiana nastrojow, usmiech i gniew, krzyk i szept prawie, obietnice, swiadectwo zagrozen i sukcesow. I wciaz powtarzane slowa o dokonujacej sie obywatelskiej rewolucji i demokracji. I o przyjazni z Wenezuela. Ale nie slysze slowa towarzysz. Jedynie chrzescijanskie bracia i siostry.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.