Archive for Relacja – Misja Ekwador 2013

zdjecia

zdjecia do obejrzenia na

https://plus.google.com/photos/103355845632156370897/albums?banner=pwa

CD

CD nastapil. Jak widac.

Niedziela, si. Baseny. Ten tego. Bylo fajnie. Jestem pewna, ze ktos inny nie powstrzyma sie od wspomnienia moich licznych porazek zyciowych ktore na owym basenie nastapily, wiec to sobie podaruje. Plywalo sie spoko, tylko duza roznica wysokosciowa, bo to 3300, ale wystarczylo sie przyzwyczaic- potem juz z gorki. Nie plywala tylko Lina, ze wzgledu na zaziebienie.

Koniec.

 

Orient:

Poniedzialek=autobusy.

Wtorek=duzo drzew i blota.

Sroda=autobusy.

Taak.

 

Probuje sobie przypomniec jak to sie zaczelo. Zdaje sie, ze od niezadawalajaco wczesnej pobudki, czyli jak zwykle. Oraz jazdy na dworzec w Quito zaraz potem. Si.

Na dworcu bylismy troche po dziewiatej, jechalo sie tam ze dwie godziny. Budynek ogolnie zaskakujacy, takie szklo i marmur, wiadomo. Nic czego mozna by sie spodziewac w Ekwadorze, raczej.

Autobus rusza tylko z osmiominutowym spoznieniem takze ponowne zaskoczenie. Jedziemy. Puszczaja jakis film. Nie erotyczny.

Podroz dluga, ale bez tragedii. Krajobraz powoli sie zmienia, pojawiaja sie te slawne zamglone lasy. Wysiadamy w zupelnie innym otoczeniu, ale i tak jestem zaskoczona. Jakos tak duzo tego, cywilizacji znaczy.

Znajdujemy hostel, po calych dwoch sekundach szukania. Szyby w oknach sa, czego sie nie spodziewalam, og standard. Nawet wiatraczek dziala, wiec mamy wentylacje jako taka. W ogole wszystko jest.

Szok.

Ledwo wychodzimy sie rozejrzec napotykam Scarlett i Piera, pare z Francji. Podchodza i pytaja, czy moze szukamy przewodnika.

Nie mam pojecia czy szukamy przwodnika, ale chlopaki juz przychodza i mowia, ze owszem, czemu nie. Dochodzimy do wniosku, ze mozna by cos znalezc razem, bo, ponownie, czemu nie. Idziemy po obiedzie na lowy- staje na bodajze drugiej propozycji. Chcemy jeszcze wybrac sie na krokodyle, ale czlowiek od nich sie nie pojawia i nic z tego. Kiedy wracamy Scarlett i Pier zapraszaja nas na piwo. Siadamy na ich balkoniku z widokiem na rynek. Malpy sie pochowaly i nie jest juz tak cieplo, ale wciaz bardzo przyjemnie- wlaszcza na zacisznym tarasie. Wymieniamy doswiadczenia. Oni podrozuja po Ameryce Poludniowej juz od jakiegos czasu, Peru, Boliwia chyba tez. Za trzy tygodnie ida do pracy.

Konczymy nasze picie i zbieramy sie. W naszym hostelu po raz pierwszy w Ekwadorze zaznaje prysznica cieplejszego niz lodowaty.

Lubie Oriente.

 

Wtorek oznacza zmeczenie i zmiane mojego zdania na temat rejonu, przynajmniej tymczasowe. Kiedy plyniemy lodzia jast w pozadku. W lasku ogolnie tez. Ale.

Idziemy najpierw do domu Georgio, przewodnika. Glaszcze jego psa ktory zaczyna sie do mnie lasic. Pewnie ma pelno pchel ale co z tego. Georgio mowi, ze pies nazywa sie Gato. Kot.

Pasuje.

Stwierdzenie: Bedac w dzunglii z przewodnikiem mozna sie zabic jedynie poprzez poslizgniecie sie na blocie w jakis wyjatkowo glupi sposob.

Bo jest bloto. Duzo. I to mi sie nie podoba. Zanim mija poludnie wszyscy jestesmy cali brudni.

Ale przewodnik bardzo fajny (choc w sumie trudno powiedziec, skoro nie mamy porownania), pokazuje nam rozne owoce i ziola. Jemy tutejszego ananasa, zupelnie bialy, ale slodki. Ogolnie posilki bardzo smaczne, a moze tylko jestesmy tacy glodni. Georgio pogania bo zbiera sie na burze.

Burza nas dogania i nie wiem o co mu chodzilo skoro nic nie ulega zmianie. Jest tylko jeszcze bardziej mokro.

Mijamy w ktoryms momencie jakiegos bardzo jadowitego pajaka, zdaje sie, ale poza tym nic takiego sie nie pokazuje. Z daleka slychac tukany. Obserwujemy leniwca pnacego sie po pniu- zastanawiajaco szybko. Czas niby sie dluzy, ze wzgledu na wysilek, ale kiedy docieramy do rzeki, jestem zaskoczona.

Tubylec przygotowuje dla nas kajak a ja robie zdjecia ludziom, ktorych to strasznie bawi.

Kajak nie jest zbyt stabilny, ale daje rade. Wojtek wciaz krzyczy zeby siadac po prawej stronie. Chlopakom padly baterie w aparatach wiec tylko ja robie zdjecia. Trwa to moze godzine.

Jestesmy kompletnie brudni i mokrzy, ale ogolnie rzecz biorac nie jest zle. Czekamy przy drodze na transport ktory by nas podwiozl do Misaualli. Pojawia sie cos i ladujemy sie do tylu, na pake. Warto sie mocno trzymac i raz musimy sie przesiasc do mniejszego auta, ale to nie ma znaczenia. Powietrze wymywa ze mnie cale zmeczenie i pojmuje ta psia obsesje z wystawianiem glowy przez okno. Wlasnie bylismy w dzunglii i jest fantastycznie.

Lekcja zycia by Paula: Jesli tylko mozesz, zawsze jedz na pace.

Nie ma tylko gwiazd, w kazdym razie nie za duzo, no ale nie mozna miec wszystkiego.

 

Nastepnego dnia nastepuje powtorka z poniedzialku. Tylko ranek troche inny, mamy konfrontacje z malpami- pierwszy i jedyny raz.

Wracamy piechota przez znajome ulice Oyacoto. Przypomina mi sie kawalek wiersza, a moze opowiadania, nawet nie wiem jakiego. Cos o czlowieku ktory po dlugim czasie wraca do domu, gdzie wciaz na niego czeka cieply obiad.

Docieramy do budynkow misji. Pies podnosi glowe na nasz widok. Wolam go i witamy sie. Dziewczyny i siostry usmiechaja sie gdy wchodzimy na patio. Kilka pyta jak bylo.

„Fajnie” – odpowiadam.- „ale tu lepiej.”

Pozniej tego wieczora pojawiaja sie gwiazdy i mysle sobie, ze tu faktycznie jest lepiej.

zaleglosci – darek

Darek, po kilku dniach przerwy.
Zrobilismy sobie kilkudniowa przerwe w obecnosci na misji, aby poznac Ekwador spoza misji, slynny targ w Otavalo, polskiego misjonarza i baseny termalne wysoko w Andach oraz Amazonie. Przez chwile nawet mielismy pokuse, aby w dzungli zostac troche dluzej, bo pojawila sie mozliwosc noclegu w rezerwacie, w typowym dla tych okolic drewnianym domu, z trzema przewodnikami, ktorych wiedza na temat tutejszego lasu mocno imponuje. Ale po krotkim wahaniu rezygnujemy z pokusy, misja jest dzis dla nas najwazniejsza. Gdy opowiadam o tym Maestrze usmiecha sie i mowi – Gracias.

Sobota – Otavalo, zgodnie z moimi przewidywaniami nowi wsrod nas z wielka radoscia zakupuja stosy pieknych towarow dla siebie i jako prezenty.
– Chodzmy juz stad, pokusa jest zbyt wielka – namawia pozostalych opanowany zwykle Elliot.
– Ja musze wrocic po to poncho – co chwile powtarza Paula.
Ale po to tu przyjechalismy i kazdy z nas konczy dzien poprzebierany w ludowy stroj, czym wzbudzamy powszechna radosc wsrod mieszkancow Oyacoto, troche juz nas rozpoznajacych. Nawet dwie dziewczyny w busiku zatrzymuja sie, pytaja, czy by nas przypadkiem nie podwiezc.

Niedziela.
Yadira, ktora poznalismy tu przed trzema latu, gdy pracowala w sekretariacie, a teraz jest pracownica banku, zabiera nas swym nowym terenowym Chevroletem do o. Eugeniusza, polskiego franciszkanina od 3 miesiecy mieszkajacego w Quito. Franciszkanie maja tam wkrotce przejac parafie. Tylko dwa lata mlodszy ode mnie misjonarz, biegajacy maratony, o mocnej osobowosci, duzo o sobie opowiada. A teraz znalazl sluchaczy. Na co dzien mieszka w domu parafialnym sam z jednym tutejszym klerykiem. Jak przejma parafie dolaczy do nich jeszcze jeden misjonarz.
Wraz z Yadira i jej siostrzenica Lina zabieraja nas na baseny dwie godziny jazdy z Quito. O. Eugeniusz nagral kiedys za zgoda Arki Noego ze znanym ekwadorskim piosenkarzem polskie wersje ich piosenek, ktore sam na hiszpanski przetlumaczyl. I jak pisze teraz te slowa to co slysze? Wlasnie slysze muzyke plynaca z kuchni, A GU Gu, A GU GU ? i dalej po hiszpansku. Zaraz poprosze chlopakow, by mi to przegrali. Super niespodzianka.
Na wysokosci 3300 slonce mocno przygrzewalo, a ze nie uzylem kremu do opalania, bo dzien byl generalnie pochmurny , chlodny wrecz, zwlaszcza gdy powial wiatr, troche mnie przypieklo. Ale nic to. (chlopcy skonczyli niedawno ogladac Potop)
Po basenach wjezdzamy jeszcze na gore w centrum stolicy z ogromnym pomnikiem Virgen de Quito. Piekna panorama miasta, na toalecie flaga rzadzacej partii.
El presidente, jestesmy z toba – haslo takie wypisane na murach mozna tu znalezc wszedzie. Najwieksze poparcie na swiecie, ok. 90% glosow w niedawnych wyborach, dobre PR, nowe drogi, wyrazna poprawa warunkow zycia najubozszych, telewizja do uslug, ogromne pieniadze ze sprzedazy ropy pozwalaja na takie spektakularne sukcesy. I mocno liberalna, o odcieniu lewicowym, mentalnosc ludzi rzadu.
El presidente w czasie wizyty w Kolumbii pozwolil sobie zwrocic sie do kolumbijskich zolnierzy Comrades, czym wywolal riposte ich dowodcy: U nas duzo krwi, w tym ludnosci cywilnej, kosztowala nas walka z ludzmi, ktorzy sie do siebie zwracali per towarzyszu – powiedzial Carrerze odwazny zolnierz. Choc ponoc religijnosc ludzi wladzy w Kolumbii – tu odnosze sie do filmu Kolumbia – swiadectwo to tez przewaznie dobry PR, a rzeczywistosc zwlaszcza ludzi najubozszych, w dzungli, za ktorymi nikt sie nie wstawia jest taka, ze wojska rzadowe grabia i morduja do woli, co bez cichej zgody wladz byloby pewnie niemozliwe. A tak kaze sie wiosce ewakuowac i przejmuje sie wszystko, wlacznie z polami, na wlasnosc.
Kilka dni temu przyjeto tu uchwale o darmowym rozdawnictwie preparatu, no bo nie leku przeciez Dzien po, w szkolach, wsrod dziewczat 12letnich. W aptece lek ten tez jest dostepny za darmo, dla kazdej kobiety. Bez recepty. Przeciwnikow tego pomyslu manifestujacych na ulicach minister zdrowia nazwala wrogami postepu.
Wczoraj h. Maria na rozancu w kolejnym domu w Santa Anita odnoszac sie do ewangelii z tego dnia mowila o swojej podrozy autobusem. W wiekszosci z nich zamontowane sa telewizory i mozna ogladac filmy. Dzieki temu w czasie naszych wczesniejszych podrozy zobaczylismy kilka na prawde swietnych rzeczy m.in. Los Bomberos nie pamietam polskiego tytulu, ale byl ten film wykorzystany w czasie akcji randka malzenska niedawno w Polsce.
W autobusie s. Marii puszczono film erotyczny, a gdy probowala protestowac kierowca powiedzial, ze takie ma polecenia. Nikt wiecej w autobusie nie protestowal, rodzice dzieci i mlodziezy tez nie. To duza rzecz taki telawizor, ktorego nie mozna wylaczyc. Rok temu pisalem o tym przy okazji naszej bytnosci w hostelu w Madrycie, gdzie leci na okraglo kanal muzyczny z lekkim obrazem obyczajow. Na polce z ksiazkami w hotelu w dzungli znalazlem Rok 1984 Orwella. Wszystko uklada sie w jeden obraz, choc komunizm w zasadzie polegl.

Ale wracajac do rzeczy, Yadira poswiecila nam caly dzien, do wieczora. Od trzech lat kontaktowalismy sie tylko sporadycznie. Piekny gest z jej strony. Jak nas odwiozla na misje spotkala sie po raz pierwszy od dawna z wszystkimi siostrami. Znowu duzo smiechu i radosci.

nie ma tytułu

Sobota rano (znalezione w archiwach):

Wybieramy sie zaraz do Otavalo, konkretnie o dziesiatej. Wody znowu nie ma, podobnie jak neta w szkole i zdaje sie ze w obu przypadkach wymaga to powazniejszej naprawy. Jest zapasowe zrodlo wody, tak na wszelki, ale wiele ono nie zmienia bo ciezko dosc wziac prysznic we frontowym ogrodku.

Chlopaki zadaje sie kopia znowu w jakims rowie, cos zwiazanego z rurami, woda itd. (ale to nie oni sa winni dzisiejszej awarii, o ile wiem).

 

Dalej:

OK.

Zacznijmy od tego ze bylo to chyba najbardziej zajmujace piec dni na calym wyjezdzie, co, jak mysle, niezle usprawiedliwia nasz brak aktywnosci na stronie czy blogu.

Owe piec dni obejmuje (kolejnosc przypadkowa):

-duzo autobusow

-jeszcze wiecej blota

-poncha

-najlepsze na swiecie spodnie

-rowniez najlepsze na swiecie targowisko

-komary w liczbie wiele

-pare Francuzow

-pyszne koktaile

-brudne i mokre ubrania

-gorace zrodla

-gwiazdy

-jazde na pace

-Kota

-polskiego ksiedza

-malpy

-gang cwaniaczkow

-jeszcze troche

Wyszedl straszny misz-masz, a wcale tak nie bylo. Szlo tak:

Sobota- Otavalo.

Ma sie wrazenie, ze to bylo wieki temu. Ale nie.

Wstalismy w miare chyba normalnie, Otavalo lezy raczej niedaleko. Bez problemow dostalismy sie na autostrade- sprawy skomplikowaly sie dopiero tam, bo zaden z autobusow nie mial miejsca dla az czterech osob. Zaastanawiamy sie juz czy nie sprobowac kiedy indziej, ale akurat podjezdza busik. Pakujemy sie. Nie trzeba nawet stac, dostajemy siedzenia w postaci odwroconych do gory dnami kubelkow. Tylko Elliot stwierdza, ze preferuje podloge i na niej sie sadowi.

Kubełki okazuja sie mokre. Asystant kierowcy przekazuje nam gazety pod kupry.

Docieramy do Otvalo. Sprzedaja tu od cholery roznych rzeczy, juz na samym poczatku, wiec mysle, po co tak pedzimy, jeszcze gdzies dalej, jest dobrze jak jest.

To bylo z mojej strony bardzo glupie.

Opuszczamy zwyczajny targ i przechodzilmy do czesci gdzie sprzedaja turystyczne zarlo, to znaczy rzeczy tradycyjne itd.

Nie chce nigdy stamtad wyjsc.

Mozna sie zgubic w tym labiryncie stoisk, albo dostac oczoplasu, ale dochodze do wniosku, ze czemu nie. Chce wydac malo pieniedzy, ale jest tak kolorowo, ze wszyscy kupujemy na lewo i prawo. Nie da sie inaczej. Wybieramy poncha i szale- prezenty dla siostr. Pieniadze jakos tak szybko znikaja.

Wybieramy sie do restauracji nad targiem rzeby wreszcie cos zjesc. Niestety nie ma ladnego widoku na targ, bo plachty wszystko zaslaniaja, ale widac za to gory.

Ladne.

Po obiedzie jeszcze skaczemy cos dokupic i juz koniec, nawet handlarze sie zwijaja. Wracamy do domu w ponchach, kompletnie obladowani. Mijamy mieszkancow Oyacoto. Smieja sie na nasz widok.

 

Niedziela.

Na osma jestesmy umowieni z tutejsza byla sekretarka ktora ma nas zawiesc na msze u ksiedza Eugeniusza. Spozniamy sie troche, ale to nie ma znaczenia, bo jestesmy tylko my, a poza tym, Ameryka Poludniowa, te sprawy. Ksiadz wita nas na podjezdzie razem ze swoimi dwoma psami na ktore wola „cielaki” (bardzo trafnie- psy sa duze i prawie tak grube jak przyjazne). Po mszy (kazanie po polskiemu) dostajemy bigos, nieco ostrzejszy niz normalnie, bo ojciec Gienek dodal niechcacy kilka dodatkowych skladnikow. Ale wciaz bigos.

Jedziemy z ksiedzem, Yadira i Lina (jej siostrzenica) do goracych zrodel, okolo dwoch godzin. Przejezdzamy przez gory, chyba 4100 w najwyzszym punkcie, wieje potwornie.

Docieramy do basenow.

I… koniec. Mamy teraz lekcje wiec musze uciac wpis. CDN.

Czwartek jak czwartek – Darek

Czwartek – Darek
Na mszy o 17 w Oyacoto pierwsza komunia dwojki doroslych ludzi. Do sakramentu przygotowywala ich h. Rosa. Jutro przystapia do bierzmowania, a pojutrze wezma koscielny slub.

Probuje cos pomoc w kuchni, przy zmywaniu lub wycieraniu naczyn najczesciej. S. Rosa widzac mnie po raz kolejny przy zlewozmywaku zacheca, bym odpoczal.
– A usted? pytam. Czemu siostra nie odpocznie?
– Takie jest moje zycie.
Zwierzetami, jak juz pisalem, opiekuje sie tez hermanita Rosita. Jak wyjedzie na misje w inne regiony kraju jakas siostra przejmuje jej obowiazki. Najczesciej jednak podczas nieobecnosci prawowitej opiekunki zwierzeta zaczynaja chorowac, nawet zdychaja.
– To dla nas duze koszty, zdechl nam raz prosiak, jak s. Rosa byla w Esmeraldas. – opowiada Maestra
– A tak mamy tyle kur, ze nie musimy ich kupowac. – dodaje przelozona.
Co zwazywszy na fakt, ze arroz con pollo jest tutaj niemal codziennym daniem oznacza ogromne oszczednosci.

Vlatka z Chorwacji, ktora poznalismy na misji w zeszlym roku, jako jednoroczna wolontariuszke, deklaruje ze chce tu wrocic. Fantastycznie gotuje i chce sie zajac na misji kuchnia, choc z zawodu jest ksiegowa. S. Lenka mysli, ze dzieki temu, ze jedna z siostr zostanie zwolniona z obowiazku gotowania, beda mialy wiecej czasu na dzialalnosc misyjna w Oyacoto, w tym na wizyty u senory Mauelity.
Z niespodziewana wizyta pojawil sie na misji tutejszy kardynal Raul Vela, wciaz jeszcze pod wrazeniem ostatniego konklawe. Mielismy przyjemnosc z nim porozmawiac, zjesc razem obiad i sie obfotografowac. Siostry i las ninas tez. To juz jego trzecia wizyta u siostr, widac docenia ich prace. Obiecal osobista pomoc finansowa.

Po wieczornej modlitwie rozmowa na temat bolu i tego jak mozna ranic innych. S. Lenka podaje przylad z zycia wziety
?Czesc z was pochowala sie w pokojach i nie przyszla na lekcje angielskiego dzis po poludniu. To takze moze ranic tych, ktorzy do was przyjechali pomagac.

Czas zwierzen po kolacji. H. Lenka coraz czesciej przysiada sie do nas, by opowiadac o misji. Siostra jednej z las ninas jako 15 letnia dziewczyna urodzila corke, teraz nie chce sie nia zajmowac.
– Czy damy rade ja do nas przyjąć – zastanawia sie Maestra.
– Musialabym chyba wziac rozwod ze zlobkiem – odpowiada s. Rosa.
– Czy w moim pokoju zmiesci sie jeszcze jedno lozeczko? – pyta za chwile sama siebie ekwadorska misjonarka.

Dzis mlodziez polska posadzila owocowe drzewa na ogrodowym zboczu. Grusze i sliwy.
– To dla mnie niczym ziemia obiecana – mowi s. Lenka. Drzewa jakby nie mogly sie doczekac, by dac owoce. A potem kwiaty i owoce na kzdym drzewie jednoczesnie. Przez caly rok.