Archive for Relacja – Misja Ekwador 2013

Juz poniedzialek

Poniedzialek (juz!)

7.00 rano, namawiam chlopakow do wstania. Nie sa specjalnie do tego gotowi. O 8.30 zaczynamy zajecia, wstac zatem trzeba. Sluchajcie, dziewczyny wstaly juz o szostej ? dopinguje. Tak, ale to sa Indianki, sa silne ? odpowiada mi na to Elliot, najtwardszy z los Polacos.
Od dzisiaj zaczynamy codziennie rano prowadzic pietnastominutowe zajecia z dziecmi z la basica, podstawowki. Z kazda klasa tyle. Ja na stale, a Paula, Elliot i Wojtek na zmiane mi do pomocy. Nie jest lekko, ale trwamy.
Mila niespodzianka, pojawia sie Joanna, z ktora w zeszlym roku zaprzyjaznilismy sie w dosc dramatycznych okolicznosciach, gdy grajac w pilke poczula ostry bol brzucha. Lekarz, szpital, operacja. Towarzyszylem jej przez caly dzien, jak przerazona, nie rozumiejaca co sie z nia dzieje dziewczynka tulala sie po korytarzach szpitalnych czekajac, az zwolni sie lozko. Wszystko skonczylo sie szczesliwie, ale Joanna zdecydowala sie po tych przezyciach wrocic do rodzicow. Poszla do innej szkoly, gdzies w Amazonii, ale zmarl jej tato, edukacja musiala sie skonczyc. Zaczela prace na rodzinnym poletku. Dzis z mama przyjechaly do nas odwiedzic siostre Joanny, Sofie. Sofia ma problemy z nauka, nie odrabia lekcji ? skarza sie siostry. Joanna wie o tym, zamiast sie uczyc Sofia woli gadac i bawic sie z kolezankami. Jakze to normalne. Ale w tych warunkach oznaczac to bedzie prawdopodobnie oblane egzaminy i koniecznosc powrotu do domu, do ciezkiej pracy na roli. Za to Joanna chce tu wrocic, ma rozmawiac, czy siostry nie zdecyduja sie jej przyjac ponownie do szkoly.

Jedziemy przed obiadem do Calderonu, na zakupy i zadzwonic do Polski. Telefonu nikt nie odbiera, pewnie Asia z Tomkiem nie wrocili jeszcze do domu z Rumunii, owocow na targu tez malo. Kupujemy jedynie platki sniadaniowe i jogurty, bo mleko u siostr sie skonczylo. W drodze powrotnej dziwimy sie, ze czas tak popedzil. Trzeba tu przyjechac na rok ? stwierdza Elliot.

znikajace wpisy

Kilka pierwszych, krotkich wpisow w zlosliwy sposob zniknelo ze strony, za chwile sprobuje je odtworzyc. Teraz jednak krotka opowiesc o chrztach, ktorych az cztery odbylo sie w sobote wieczorem w kosciele w Oyacoto.
3 lata temu przezylismy duza niespodzianke, kiedy po raz pierwszy bylismy swiadkami chrztu tutaj. Teraz zaskoczenia nie bylo, ale radosc i poczucie jednosci zostaly. Otoz ksiadz donosnym glosem pytal, wtedy i teraz, czy chcemy, aby przyjac do wspolnoty chrzescijan nowych czlonkow. Bowiem, jak to sobie uswiadamiam po raz kolejny, wspolnota ta ma obowiazek szczegolnej troski wobec swoich czlonkow, tu mozna wspomniec na pierwsze wieki chrzescijanstwa i owczesna wspolnote. I gromko odpowiedzielismy SI , choc pewnie w roznym stopniu zdajac sobie sprawe z implikacji wymawianego przez nas TAK. A na koniec uroczystosci rozlegly sie gromkie brawa, swiadczace o radosci, ze tutejsza wspolnota dzieci Bozych sie powieksza.
Choc wiem, ze najczesciej w rodzinie dzieje sie tu zle, bardzo zle, wyobraznia ma i tak uparcie prowadzi mnie w strone wizualizacji radosnego wspolzycia w rodzinie, w Ekwadorze choc nie tylko, i w wiekszych wspolnotach, czego doswiadczamy chocby bedac wsrod siostr i ich podopiecznych. To jest mozliwe, w duzym stopniu. Dzielenie sie swoim zyciem, czasem, miloscia przynosi prawdziwe szczescie, juz tu, po tej stronie zycia. Religia nasza nie jest, doswiadczam tu tego po raz kolejny, religia ktora daje nagrode dopiero po smierci. Zostalismy stworzeni do szczescia juz tu, na ziemi, ale trzeba zaufac Slowu i w pelni wdrozyc je w zycie. Jak siostry. Choc w konsekwencji grzechu pierworodnego nie jest to zawsze latwe. Z mojej perspektywy czlowieka przyzwyczajonego do wygody i jakze czesto egoistycznego wydaje sie to wrecz niemozliwe ? byc na co dzien tak jak one. Ale czy jest lepsza droga?

Zaraz 2. dnia poszlismy do miejsca zwanego la piramida, prowadzila nas, bylismy jeszcze z Szymonem i Robertem, dwudziestotrzyletnia Mercedes, od 4 lat z siostrami. Mowila o tym, ze relacje miedzy niektorymi z las ninas a las hermanas nie sa juz tak dobre, ze po odejsciu h. Paoli, opiekunki dziewczat, sporo sie popsulo. Wczesniej podobne slowa uslyszalem od Maestry, czyli h. Lenki. W relacje wkradla sie nieufnosc, zly robi swoje. Ja probuje mowic dziewczynom, jako facet, ktory przybyl tu z zewnatrz i moze widzi to, czego od wewnatrz nie zawsze widac, ze tu, wsrod nich i siostr dzieje sie cos wielkiego, wspanialego. Ale jak moim chromym hiszpanskim wyrazic wszystko, co czuje, czego jestem pewien…

Mielismy gosci, Amerykanow, z instytucji zwanej Merry Meals (chyba tak sie to pisze). Starsi panstwo, na emeryturze, podrozujacy po Am. Pld. Tu jest prawdziwy Kosciol ? mowia. Zauwazaja, ze los ninos, uczniowie la basica czyli podstawowki, sa radosni, otwarci, szczesliwi. Zaczynam sie przygladac bardziej wnikliwie. Pamietacie moze, jak na wystawie po pierwszym pobycie tutaj umiescilismy zdjecia twarzy dzieciakow z ogromnie smutnymi oczami. Teraz jakby tego mniej. Znowu goscie z zewnatrz zauwazaja wiecej niz ja, jakby troche juz stad.

Siostra Lenka mowi, ze nie uzyskala od socjalistycznych wladz zgody na prowadzenie klasy osmej szkoly podstawowej. Przypuszcza, ze ze wzgledow ideowych. Poza tym bedzie musiala placic nauczycielom, ktorzy w wiekszosci wykonuja swa prace na zasadzie wolontariatu. Zatem podatki odprowadzac bedzie tez musiala. Na razie na nic tlumaczenia, ze prowadzi szkole za darmo i za darmo rozdaje posilki.

niedziela

Poniewaz jest nas wiecej piszacych zasiadam za komputer rzadziej, choc ze swiadomoscia, ze mnostwo rzeczy mi ucieka. Dlatego dzisiaj pisze na goraco, skoro juz internet wrocil.

h. Maritza juz na chodzie i jako ze sporo nas w kuchni pracowalo smiechom i radosci nie bylo konca, choc spiewalismy malo, mniej niz las ninas, gdy gotuja. W tym zamieszaniu Wojtek uczyl Elliota Ojcze Nasz po hiszpansku. Vanessa pracujaca u mego boku w koncu osmielila sie zapytac, czy jej tez dam CD. Okazalo sie, ze jak rozdawalem plytki, ona jeszcze nie wrocila z colegio. Na szczescie jeszcze jedna plytka sie znalazla. Bardzo ja przeprosilem za to pominiecie. Polozylem jej plytke na regale, bo jeszcze nie skonczylismy pracy. Podeszla, zeby zobaczyc, gdzie plytka lezy. Chyba jest dla niej wazna.

Gdy wynosilem resztki dla kur z Daniela zapytala raz jeszcze o Tomka, ciagle o niego pytaja, o done Joanne tez. Chciala widziec, czy nosi naszyjnik/rozaniec, ktory mu dala, gdy wyjezdzalismy w zeszlym roku…

Przybyl tez Don Luca, za chwile wyjezdza do Peru na 3 miesiace. Ciagle traci wage, choc 3 miesiace pobytu we Wloszech pomogly, i zyskal 6 kg. Lekarze nic nie stwierdzili. Po powroci znowu wage traci. Moze to tutejsi czarownicy, czary rzuc sie tu powszechnie.

Na mszy dla wszystkich przybylych rodzin gral na gitarze, razem z klerykiem, ktory przybyl z padre Antonio. Msza na boisku. I okrzyki wznoszone przez h. Maritze: Que vive familia! Que viven papas i mamas! Tu na mszy krzyczec wypada, ci ludzie sie zmienia, jesli poczuja, ze sa cos warci. Siostry w biegu, przy codziennych obowiazkach przygotowaly parogodzinny program dla rodzin. Zabawy, piesni, piknik, loteria. Wiadomo, jak dobrze sie bedziae dziac w rodzinach, dobrze bedzie dzieciom. Powtarzano to na mszy wiele razy.

Dziewczyny spiewaja modlitwe przed posilkiem. Zatem ide jesc.

 

Mamy lekkie problemy techniczne, internet raz jest raz go nie ma, ale i tak lepiej niz przez pierwsze pare dni, zanim naprawili powalony przez bodajze burze slup. Niemniej, staramy sie jak najwiecej wyciagnac z sytuacji.

Pogoda sprawia  ze, nie wiadomo w co sie ubierac. Przypuszczam, ze ma to zwiazek ze zmianami klimatycznymi majacymi miejsce na reszcie globu,co niekoniecznie jest dobra wiadomoscia. Ale ogrodowi wychodzi na dobre wiec niech pada.

Pragne zaznaczyc, poniewaz we wczesniejszym wpisie zostalo to (mam wrazenie ze umyslnie) pominiete, ja zadnego kurczaka nie pozbawilam zycia. Nie mowie ze to nie nastapi w przyszlosci, tego nie wiem, ale pierwszego maja zajmowalam sie wylacznie preparowaniem zwlok. Kurzych.

W piatek odwiedzili nas Amerykanie z Merry Mills, organizacji ktora zapewnia posilki dzieciom na calym swiecie, od trzech lat takze tutaj. Byli bardzo zdziwieni faktem, ze wszyscy tu wygladaja na bardzo radosnych. Oprowadzalismy ich po terenie misji tlumaczac co i jak.

Czas plyne bardzo szybko, mam wrazenie ze dopiero co sie tu pojawilismy, choc jednoczesnie trudno czuc sie tu obco- nawet mimo blokady jezykowej. Rozpoczelismy lekcje angielskiego z dziewczynami, nie jest zle, choc ich znajomosc jezyka wymaga poprawy. Wyraznie jednak chca sie uczyc, i to wszystkie chyba grupy, co mocno ulatwia wspolprace.

Dzisiaj (niedziela, zaczelam pisac w sobote wieczorem) przybyla hermana Maritza razem z padrem Antonio i don Luca. Najwyrazniej z jej plecami juz znacznie lepiej. Dziewczyny chyba znowu sie przygotowuja do pokazow. Siedze obok stosu ich butow i spodnic do tanca. Poza tym jest Dzien Matki, co wiaze sie z pokazami dzieci ktore przyszly z rodzicami na msze. Jest ich znacznie mniej niz normalnie w szkole.

Kilkoro z nich dorwalo sie do aparatu, juz po raz drugi w tym tygodniu. Bateria wlasnie padla.

Szczerze mowiac dziwie sie ze dopiero teraz.

Jemy banany, chlopaki narzekaja ze niedobre. To chyba ten gatunek do smarzenia wiec co sie dziwic.

Wpisy pojawiaja sie zarowno na stronie stwoarzyszenia jak i na blogu, niektore dwa razy, niektore raz. Tak wyszlo. Nie wiemy jeszcze jak wtawiac na strone zdjecia, sa wiec tylko na blogu (to jest koejna proba jesli sie nie uda-tata, help? P.S. Moj pendrive sie chrzani).

P1000762

Ecuador po raz 3

Hermana Maritza od paru dni nie wstaje z lozka ? problemy z plecami.
Kilka godzin po nas na misje dotarli dwaj dziennikarze Goscia Niedzielnego ? Szymon i Roman. Jakze niezwykle to spotkanie, umowione chyba przez samego Pana Boga. I ku mojej radosci nasi drodzy, juz zaprzyjaznieni, goscie z Goscia, odkryli na misji to co my. I niechetnie stad wyjezdzali, mimo ze stesknieni byli juz za swoimi rodzinami, po miesiecznej nieobecnosci, mimo ze wiele w Ameryce Poludniowej zobaczyli wspanialych rzeczy i wielu wspanialych ludzi poznali. Dla nas tez spotkanie ich tutaj bylo duzym przezyciem. Dziekuje Wam, Panowie za to, ze przyjechaliscie.

Jednak zanim Szymon z Romkiem dotarli na misje byly nasze przywitania, okrzyki radosci, wpadanie sobie w ramiona. Starzy dobrzy przyjaciele, siostry i las ninas, choc tez i wiele nowych twarzy. Spiewy i pytania o Tomka i done Joanne, ktore wciaz sie powtarzaja,. Brak ich tutaj wyraznie. ?Co Tomek kazal przekazac? ? pytaja mlode dziewczeta.

Nagromadzilo sie tych wydarzen tak duzo. Czy don Darek pamieta jak mam na imie ? ? pytaja. Nie zawsze, niestety. Widze smutek i zawod na twarzy. Tlumacze i licze na wybaczenie.

W jakze poruszajacy sposob reaguja na nasze prezenty ? nagrane CD z ich piosenkami. Trzy dziewczyny ? te na zdjeciach w kalendarzu – dostaja od nas kalendarze ? szybko biegna aby zawiesic kalendarze na scianach w swoich pokojach. W maju usmiecha sie do nas przesliczna Deisy.

Co chwile ktoras z dziewczat przypomina nam, ze to nie pierwsza nasza wizyta tutaj: ?Idzie kominiarz po drabinie?, Stare Miasto, Stare Miasto? ? podspiewuja lub wypowiadaja nauczone polskie frazy. Pamietaja swietnie, po polsku. Z angielskim jest gorzej.

Duza furore robia nowi wsrod nas Paula i Elliot. Dzieciaki nie odstepuja Pauli, a ona ich nie goni, wrecz przeciwnie, martwi sie tylko, ze niewiele rozumie. Pierwszego maja obrabiala kurczaki, wszystko w pierzu i krwi, i Paula posrodku tego wszystkiego z usmiechem na ustach. Ja bym wymiekl, ona byla bezcenna. Tego dnia poleglo 30 kurczakow.

Elliot zgodnie z przewidywaniami jest bardzo popularny wsrod wszystkich dziewczat. Duzo pisze w swoim notatniku, niewiele z rego upublicznia. Szukaja z Wojtkiem zajec fizycznych, maja wiele pomyslow na to, co zrobic. Jednak naszym glownym zajeciem bedzie nauczanie angielskiego. Dwie godziny dziennie kazdy z nas po poludniu z las ninas podzielonymi na cztery male grupy (w sumie 25 osob), plus 1-2 godzin rano w podstawowce ? po 15 minut z kazda grupa. Ja dzisiaj mialem dodatkowo zajecia w Colegio, w 3 grupach. Z powodu braku nauczyciela do tej pory uczyla h. Lenka, w maju ja ja zastapie.

Joanna i Michelle znowu nazywaja mnie lobito ? wilczkiem, tak jak sie bawilismy rok temu. A siostre Rose mama. Jest z nimi Veronica, pieciolatka wzrostem podobna do malutkiej Michelle. Bardzo spokojna dziewczynka, potrafi siedziec i swoje przedszkone rzeczy robic cichutko przez godzine nie zauwazona. Jej mama nie zyje, tato pije na umor. Zatem to juz trzeccie porzucone dziecko u siostr.

Znowu leje, co dzien po poludniu, wieczorem i w nocy, pogoda zwariowala tutaj. Zanim przyjechalismy bylo bardzo sucho.

H. Maria, ktora przyjechala pomagac siostrom z Canar, gdzie siostry zrezygnowaly z prowadzenia domu bo wszystkie rece potrzebne sa tutaj, ma we wtorek wieczorem chodzic po domach w sasiedniej wiosce Santa Anita, jako ze to maj, i tam modlic sie z mieszkancami na rozancu. Chce isc z nia.